piątek, 21 marca 2014

run.

"niektórzy ludzie
  nigdy nie tracą rozumu. 

  jakże prawdziwie okropne życie
  muszą prowadzić."

W sumie to nie mam jakiejś potrzeby, ani weny, ani czasu.
Powinnam siedzieć i zakuwać właśnie ewolucjonizm, tudzież powtarzać po raz n-ty zwierzątka. Ładnie sobie wszystko rozplanowałam, na korkach idzie w miarę, rozwiązałam sobie wczoraj arkusz z biologii OKE Poznań, w ciągu tygodnia przewiduję też chemię zrobić. Ostatnio zrobiłam maturę z Tutorem (chemia), mega porąbana stwierdzam, a jaki wynik się dowiem dopiero w piątek. Czyli kicha. Chemię też przewidziałam w pierwszym tygodniu kwietnia- ostatnia powtórka całego materiału. Później już dear God i arkusze arkusze arkuszeeeeeeeee jeee jee  je. A na końcu zostanie mi tylko modlitwa.
Dochodzę do wniosku, że to wolne było mi baardzo potrzebne. Niby dopiero (wow, właśnie przed chwilą się zorientowałam) trzeci tydzień w domu, wieczorami jestem mega zmęczona po całym dniu nauki, czasem nawet bardziej niż kiedy pracowałam i się uczyłam. Ale widzę, że gdybym nie wzięła urlopu byłoby mi potwornie ciężko nadgonić niektóre zaległości, które teraz nadganiam i no cóż, prawdę powiedziawszy przynajmniej 7-8h dziennie poświęcam na naukę. Raz mniej, raz więcej, w zależności od przewidzianej ilości materiału do powtórki, czy zadań do zrobienia. Nieraz siedzę sobie jeszcze o dziesiątej w nocy i robię zadania z chemii - typowo po to, żeby nie mieć pretensji, że tego nie robię, choć zupełnie spokojnie mogłabym je robić tylko w ciągu dnia. Plus sporo odpoczynku od fizycznej pracy sobie zagwarantowałam, dzięki czemu nie czuję się już jak murzynek Bambo, a jedynie jako osoba, która ćwiczy co nieco dla własnej przyjemności, a nie dźwiga ciężary i biega po 10h dziennie, bo ktoś ma takie 'widzi mi się'. Choć z drugiej strony murzynkowi płacono, marnie bo marnie, ale jednak. Wszystko ma dobre i złe strony.
Patrzę na datę i czuję przyspieszające tętno, z jednej strony jestem podekscytowana - pozytywnie- a z drugiej podenerwowana - co raczej pozytywnym odczuciem nazwać nie można. Staram się jednak tej drugiej strony nie dopuszczać do głosu, zagłuszać czym tylko się da. Cieszę się natomiast, że mam takich ludzi koło siebie, jacy gdzieś tam się kręcą i dopingują mnie, trzymają kciuki, wierzą, karzą się uczyć, i ograniczają wszelkiego rodzaju spotkania, cobym na maksa poświęciła się temu, na co tak długo czekałam, i co jest dla mnie takie ważne. Cenię to niesamowicie.
I tym miłym akcentem zakończę w ten przepiękny, słoneczny i wietrzny dzień.
Positive mind.

2 komentarze:

  1. Najważniejsze to mieć w sobie siłę do walki, aby się nie poddać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poddać na finiszu się nie można! Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń