niedziela, 2 lutego 2014

let her go.

"Defektem wszystkich ludzi jest to, że czekają, by zacząć żyć, stąd też nie mają odwagi, by żyć każdą chwilą. (...) Wszyscy uczymy się żyć dopiero wtedy, gdy nie mamy już na co czekać; kiedy zaś czekamy, niczego nie możemy się nauczyć, bo nie żyjemy w konkretnej, żywej teraźniejszości, ale w jakiejś mdłej, odległej przyszłości."


W przerwie, znad neuronów aferentnych i eferentnych, pomiędzy komórkami glejowymi, wśród przewężeń Ranviera, wzdłuż mostów, robaków i innych przecudnej urody terminów, pozdrawiam i ślem wielkie HAWK
Jestem, żyję, funkcjonuję, zacieszam. Tak, zacieszam, bo jestem sobą. Znowu, znowu mi się to udało i łzy do oczu napływają jak wiele radości te astrocyty i lemocyty dają,jak wiele radości daje zrozumienie samego siebie. Ostatnio wracając z panem P, powiedział coś, co bardzo mi utkwiło w głowie - choćbym nie wiem jak bardzo starał się cie zatrzymać, choćbyś to zrobiła, to ciągle byłoby w tobie, ta niesamowita chęć realizacji i w końcu gdzieś musiałaby ujść. Tak też ze mną jest, mam niesamowitą potrzebę samorealizacji, a osiąganie kolejnych sukcesów, poruszanie się naprzód, pokonywanie kolejnego szczebla drabiny kariery daje nieopisaną satysfakcję. Ja nie chcę mieć nudnego życia. Nie chcę, żeby skończyło się tak jak zwykle - ślub, bo jesteś z tą osobą trochę czasu, jakoś jest, no i dobra, pasuję się hajtnąć, masz beznadziejną pracę, która dobija cię każdego dnia, wyzysk totalny za marne parę groszy, których nigdy na nic nie starcza, nie starcza, więc ze swoim współmałżonkiem wciąż drzecie koty, bo nie macie na to, na tamto czy na siamto, w końcu przychodzi jedno dziecko, może drugie,jakoś wam starcza od 10 do 10, ale wciąż jesteście rozgoryczeni i to z was aż bucha, bije w drugiego człowieka i odbiera chęć do czegokolwiek. Nie chcę tak, może jestem marzycielką, nazwijcie mnie jak chcecie. Lubię dramatyzować, przedstawiam swoje życie jako jeden wielki melodramat, jestem przykładem heroizmu uosobionego, poświęcam swoje życie, bo pragnę pomagać innym, poświęcam je dla nich. Dla małych istotek, które może kiedyś będą mogły powiedzieć mi, że to dzięki mnie mogły posmakować czegoś wspaniałego - życia. Z jednej strony uważam to za poświęcenie życia, a z drugiej za sposób na nie. Za dobre wykorzystanie. Czy będzie dobre, się okaże. Może zostanę szczęśliwą dentystką, będę miała gromadkę dzieci, co niedziele będę piekła pyszne ciacha, ku uciesze owej gromadki i małżonka, będziemy podróżować, fotografować, tworzyć opasłe tomy wspomnień, żeby nie było zbyt sielankowo, muszą być jakieś dramaty (nie piszę jakie coby nie wywołać wilka z lasu). Generalnie, jakieś spełnienie będzie i w sumie, taki obraz jest dla mnie całkiem miły, zachęcający, motywujący. Życie pokaże tak naprawdę gdzie trafię za tych pół roku.
Chciałam pisać o swoich irytacjach, o genialnych radach, jakimi ludzie sypią na każdym kroku, ale w sumie, mam zbyt dobry humor na to i wracam do moich pomp sodowo-potasowych aww..
Podsumowując : jak na razie jest na tak, oby jak najdłużej.


2 komentarze:

  1. Jeej, jak pozytywnie. :) Aż miło tak zajrzeć i napotkać coś przyjemnego mając w perspektywie jutrzejszy powrót do szkoły. Genialne rady i irytacje wyrzuć do kosza.
    PS. Chyba jestem równie wielką idealistką, co Ty. Na razie nie potrafię określić, czy to wada, czy zaleta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Huehue, nie ważne czy wada czy zaleta, ważne, że humor dobry jest, że się utrzymuje i oby jak najdłużej :) Ja jutro powrót do pracy, po wolnym weekendzie, 10h, także, łączę się w bólu :) A co jest złego w kierowaniu się ideałami? Jak na razie nie wiem, ale się przekonam. Nieskładny ten komentarz, cóż, zmykam spać, zbyt duży poziom endorfin ^^

      Usuń