piątek, 3 stycznia 2014

low roar.


'Chciałabym aby ten rok był "ach" a nie "ech".'

Jak to jest, iść wciąż tą samą drogą, a jednak co chwilę z niej zbaczać? Mieć obrany cel, dążyć do jego
osiągnięcia, a na każdym kroku oddalać się od niego? Czy jest w tym w ogóle jakiś sens? Muszę wytrwać jeszcze dwa miesiące. O ile psychicznie wydolę, uważam, że będę gotowa na wszystko, na maturę, studia, na usamodzielnienie się prawie w 100%. Dam radę. Dwa miesiące. 18 dni pracujących w tym miesiącu. I luty. Później dwa i pół miesiąca porządnego zapieprzania (i mówię serio, jestem strasznie zmotywowana, aż mnie własna mobilizacja przeraża). Muszę się tylko poskładać. Poukładać. Powoli, delikatnie. Stwierdzam, że uwielbiam wprost pakować się w dziwne sytuacje, które wyrządzają więcej szkód dla mnie niż to wszystko byłoby warte. I to chwilowe szczęście, które jakimś dziwnym cudem potrafi do sobie przekonać. Przemawiało do mnie, choć wiedziałam, że nie będzie to transakcja długotrwała, że moje korzyści bardzo szybko się skończą i, że pewnego dnia (takiego jak dzisiaj np) uświadomię sobie jaką byłam idiotką, i jak bardzo teraz boli ta głupota. Rozsądku, jeśli jeszcze gdzieś tam jesteś wołam cię, odezwij się, daj jakiś znak. Powiedz, że jeszcze jesteś, choć cień twojej postaci. Miotam się? Lecę, choć spadam, nie mogę się wzbić, bo za każdym razem kiedy próbuję coś podcina moje skrzydła. I wpadłam w pułapkę marazmu. Dlaczego ta sytuacja musiała być tak cholernie skomplikowana? Dlaczego kiedy udało mi się (zupełnie przypadkiem) spotkać kogoś takiego, życie, kapryśna dzierlatka, powiedziało - nie, nie nacieszysz się długo, nie będziesz szczęśliwa. Ulotne cudowne chwile, które teraz wspominam z cieniem uśmiechu. Nie żałuję ich. Nie żałuję ani minuty. I wpatrując się w delikatny srebrny łańcuszek, w jakże banalny wzór, uśmiecham się, mimo wszystko. Uśmiecham. Bo było wiele szczęśliwych chwil. Ale czuję się zmęczona. Potwornie wycieńczona psychicznie. I błagam Boga w każdej sekundzie, żeby było tak jak dawniej - spokojnie, stabilnie, dobrze. Błagam. Może podświadomie zaczynam panikować, bo zbliża się maj, bo wcześniej czeka mnie marzec, wypowiedzenie, koniec pewnego krótkiego rozdziału życia i miejmy nadzieje - początek nowego, dłuższego i dającego korzyści w przyszłości rozdziału. W moim życiu musi zapanować spokój. Za dużo tu niedopowiedzeń, za dużo chaosu. Potrzebuję tylko trochę więcej siły. Ociupinkę.


4 komentarze:

  1. Wiem doskonale jak się czujesz, bo niemal rok temu czułam się dokładnie tak samo. Ale to minie, zawsze mija ;)
    A co do siły... Wydaje mi się, że ją masz.

    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Pocieszam się właśnie tym, że to minie, że całkiem niedługo (miejmy nadzieję) odetchnę z ulgą.
      Dzięki za miłe słowa, zawsze dają choć maleńkiego kopa do dalszego działania ;)

      Usuń
  2. Oo, widzę, że nie tylko mnie czasami w okolicach Nowego Roku łapie jakaś melancholia i dół. :) Ale zgadzam się z przedmówczynią, masz siłę, dasz radę, przejdzie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba taki urok Nowych Roków ;) Oby przeszło jak najszybciej, wszystko co do joty. Dzięki :) I właśnie takie komentarze dodają człowiekowi otuchy ;]

      Usuń