środa, 12 grudnia 2012

the unforgiven.

'Wierzę, że wiara w to, że przet­rwa­my poz­wa­la nam przetrwać'

Dziś 12.12.12r. Wszędzie o tym głośno. Gdzie nie spojrzę bombardują mnie pytania "Czy o 12:12 pomyślałeś życzenie?". Myślę sobie, kurde, jakie znowu życzenie? Czy to ze mną jest coś nie tak, czy jak? A co jeśli nie pomyślałam życzenia? Rany, jak ja to przeżyję! Może skonstruuję wehikuł czasu, cofnę się do 12:12 i pomyślę to cholerne życzenie? To by była myśl godna wprowadzenia w życie.
Tak gwoli wstępu trochę faktów bezsensownych, które rozbawiły mnie po włączeniu najwspanialszej Twarzo-książki (czyt. facebook) i wyświetleniu strony głównej. Przesuwam sobie takim pokrętełkiem na myszce i jadę w dół, mijam miliony wpisów odnośnie dnia dzisiejszego, w końcu nikt nie zauważył 999 999 wcześniejszych wpisów. Ech, o ironio. Nie pomyślałam tego cholernego życzenia.
I tak rozkminiam sobie, czy faktycznie muszę kupować podwiązkę na zbliżającą się wielkimi krokami Studniówkę? W sumie, pasowałoby mieć jakąś, ale rzecz w tym, że ja już posiadam. A po cóż kupować, kiedy się ma? Ależ to siostry przecie, to nieodpowiednia. Toż to matury nie zdam jeśli nie będzie KUPIONA NOWA. Także, biję się właśnie z myślami i czuję, że walka jest totalnie nie wyrównana. Co mi pozostaje? Pójść za tupotem tłumu i skierować się do pasmanterii, w celu zakupienia rzeczonej podwiązki? Czy też może pozostać niewzruszona na podszepty innych oraz swej przezorności i poprzestać na tym co mam? Rzecz trzeba przemyśleć, w końcu taaaka ważna sprawa, że aż nie wiem jak się do niej zabrać. Ale oczywiście, w klasie wywiązała się poważna rozmowa na ten temat i prawie do rękoczynów dochodziło. Na szczęście sprawę kompromisowo rozwiązano, krzesło wojenne zakopano i wszystkich powitano w sposób dosadny - solą, bo chleba zabrakło. No i tak by się sprawa podwiązki jawiła. Mogę jednak powiedzieć jedno - sprawy powolutku, ależ to bardzo powolutku, bo po cóż mają się spieszyć, przybierają odpowiedni obrót. I partner się "przyplątał" (a o tym "przyplątaniu" to jeszcze słów kilka za zdań parę). No dwumetrowiec, bo dwumetrowiec, ale jest git. Po cichu myślę sobie tak, ażeby tylko był ok, ażeby tylko sprawował się dobrze, ażeby zabawa była przednia. Trzeba mu jednak przyznać, że pierwsze wrażenie to On zrobił porządne, a i pierwsza rozmowa odnośnie 100.-dniówki całkiem zbiła mnie z tropu, i kompletnie zaskoczyła. Pozytywnie, o dziwo. Dobra, nie chwalę dnia przed zachodem słońca. Milczę już na ten temat.
Jak już wspomniałam parę zdań wcześniej, coś o "przyplątywaniu się". Skojarzyło mi się jak to przeglądałam sobie - co weszło mi w zwyczaj, stety, czy niestety ? - blogi z kategorii medycznych i natrafiłam na wpis o "Syndromie Studenta I Roku". Oczywiście, było to odnośnie medycyny. Tak sobie czytam i czytam i myślę i myślę. Autor opisuję sytuację pewnej blogerki - studentki I roku med -, która to narzeka niesamowicie, jak to niedouczeni są lekarze etc.etc.etc. Nie będę tu przytaczać słów, bo nie o to mi chodzi. W sumie, wywiązała się całkiem pokaźna rozmówka pod wpisem, a głos zabierało wielu czytelników. I tak sobie myślę, że fakt, zdarzają się sytuacje, opisane przez studentkę, ale rację w tej sprawie miał również autor wpisu. Reasumując, przecież lekarz lekarzowi nie równy i sprowadzanie wszystkich (lub prawie wszystkich) do wspólnego mianownika mija się tu z celem. Nie chcę zbytnio zabierać w tej sprawie głosu ( w sumie, nikt mi nie kazał, a tak jakoś temat się na myśl nasunął) bo prawda jest taka, że w swoim życiu natrafiłam na przeróżnych medyków. I w sumie, dzięki jednemu chodzę normalnie, biegam normalnie i żyję normalnie. Mama mówiła, że miałam dysplazję stawu biodrowego i,że gdyby nie Ten Pan Doktor prawdopodobnie butów normalnych nosić bym nie mogła... Dzięki niemu uniknęłam leczenia operacyjnego, choć w sumie sama już nie wiem co gorsze. Pana Doktora oczywiście nie pamiętam, ale uśmiecham się na myśl, kiedy przypomnę sobie sytuację, przez Mamę opowiadaną. Gdy już mogłam biegać jak inne dzieci w moim wieku i korzystałam z tego przywileju na każdym kroku, wybrałyśmy się na wizytę kontrolną. Pan Doktor wychodzi z gabinetu i patrzy z niedowierzaniem. Podchodzi do mej Rodzicielki i pyta " To Maja? To na prawdę Maja!"
Wracając do tematu i odbiegając od sentymentalności, uważam, że niesłusznie jest oceniać wszystkich lekarzy tą samą notą. To trochę niesprawiedliwe. 
I tak rozpisałam się nieco, choć miałam zamiar dwa słowa napisać. Jutro korki z chemii i dowiem się jak rozwiązałam maturkę. Nie mogę się doczekać. Zbliżają się Święta. Nie czuję Świąt. Śnieg w sumie jest, a ja śnieg lubię, więc teoretycznie pierwszy punkt z listy "Must have na Święta" odhaczony. Co dalej? Sylwester;)




Coś mnie na klasyki wzięło..


4 komentarze:

  1. Dla mnie podwiązki i wszystkie historie z nimi związane są jednym wielkim przesądem, a ja do osób przesądnych nie należę. Mimo tego... nie jest to jakiś ogromny wydatek, więc pewnie gdybym była na Twoim miejscu już dla świętego spokoju poszłabym kupić nową, własną.

    Co do świąt... magii nie czuję od kilku lat, ale w tym roku postanowiłam sobie zrobić wszystko, aby tylko wrócić do tych wspaniałych lat dzieciństwa i jeszcze raz móc ją poczuć. Może to też zależy od nastawienia człowieka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm.. w sumie, dla mnie podwiązki to również przesąd, ale jestem trochę przezorna. Święta świętami, faktycznie, wszystko zależy od tego jak człowiek do nich podejdzie.;)

      Usuń
  2. Dlatego tak jak mówiłam, ja na Twoim miejscu rozejrzałabym się za podwiązką :) Studniówkę pewnie będziesz miała gdzieś w styczniu?

    OdpowiedzUsuń