sobota, 24 listopada 2012

New beginning.

'Każde­mu, kto mówi, że wyśpi się w gro­bie, po­wie­dzcie, żeby przyszedł po­roz­ma­wiać ze mną po kil­ku miesiącach stażu. Oczy­wiście, nie tyl­ko pra­ca trzy­ma nas na no­gach całą noc. Jeśli życie jest ta­kie ciężkie, dlacze­go spro­wadza­my na siebie więcej kłopotów? Co jest z tą pot­rzebą uderze­nia w przy­cisk auto­des­truk­cji? [...] Może lu­bimy ból. Może jes­teśmy dziw­ni. Bo bez niego, nie wiem, może nie czu­jemy się real­nie. Jak to się mówi? Dlacze­go wciąż uderzam się młot­kiem? Bo czuję się re­wela­cyj­nie, kiedy przes­taję.'

I nagle przychodzi sobota. Zdążyłam nadrobić kilka odcinków "Chirurgów". Czy to niezbyt banalne? Że lubię ten serial, że chce iść na medycynę? W sumie, myśl o studiach medycznych zrodziła się w mojej głowie już wcześniej, kiedy jeszcze nie śniło mi się oglądanie Grey's. Jakiś czas temu chciałam po prostu spróbować, zobaczyć czy mi się spodoba, czy trafi na listę ulubionych seriali. I trafił. Wciąga mnie powoli. Zaplata wokół głowy drobniutkie niteczki uzależniania. Nie jest jeszcze źle. Mam silną wolę.
Czuję się do bani. Rozdarta. Zagubiona. Niby wszystko jest proste, ale to właśnie czyni sprawy skomplikowanymi. Mam jakieś wyrzuty do siebie, że zamiast myśleć o nauce, o maturze, o tym co powinnam robić, ja w najlepsze planuje najlepszy kit, który mogę wcisnąć rodzicom, żeby 8-mego grudnia odetchnąć od wszystkiego w Krakowie. Szczerze, boję się trochę tego weekendu. Tylko czego. Nie wiem. Może tego, że mi się spodoba, przestanę się przykładać i pójdę na byle jakie studia do Krk, po to żeby móc  kontynuować "studenckie życie"? To byłoby wielce prawdopodobne w moim przypadku. Ale kiedy o tym myślę zapala się czerwona lampka i do głosu dochodzi Rozsądek. Jest opanowany, jak to Rozsądek, jego ciepły ton uspokaja mnie i pozwala wrócić do porządku. Uświadamia mi, że to nie jest to czego potrzebuje, że jeszcze nie czas, że są rzeczy istotne i istotniejsze. Istotne jest mieć przyjaciół, dbać o relacje z nimi, poświęcać im jak najwięcej czasu.. Ale no właśnie, czas. W sumie, nie żałuje ani chwili, którą poświęciłam moim kochany girlsom - wiem, ta nazwa brzmi dziecinnie - bo każda , a przynajmniej większość z tych chwil, to były najszczęśliwsze momenty w moim dotychczasowym życiu. Z drugiej strony, każdą minutę, którą poświęcałam im, nie mogłam poświęcić na doskonalenie swoich umiejętności w dziedzinach mnie pochłaniających. Brzmi idiotycznie. Czasem chciałabym zagłuszyć Rozsądek, ale odkąd trzy lata temu nie wyszło mi to na dobre, staram się tego nie robić.
Ogólnie, mam problem z partnerem na studniówkę. Ostatnio mam kogoś na oku, ale cóż, to tylko moje dziwne wrażenie, że i on się mną interesuje, także raczej nie wchodzi w grę. Chodź, kto wie... Koleś, którego wcześniej zaprosiłam olewa mnie totalnie, co niestety, jest bardzo widoczne i przyprawia mnie o mdłości za każdym razem gdy go widzę, a on jakby nigdy nic wita się ze mną, z ogromnym bananem na twarzy. Mam maleńką iskierkę nadziei, że ten który nie wchodzi w grę ( to inny niż ten zaproszony, tak gwoli ścisłości ) jednak zacznie się bardziej liczyć w tej konkurencji. No nic, zobaczymy co przyniosą kolejne dni. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz