środa, 21 listopada 2012

Acidland.

'Pot­rzebn­a była owa noc, przedziw­na noc, aby wy­wołać tę jedną chwilę, która z pew­nością nig­dy już się nie powtórzy.'

Środa. To jakieś przekleństwo z tą środą. Dziś miałam luzik. Próbna maturka z matmy. Chill out! A tak na serio, to jakiś pogrom był. Czułam się totalnym imbecylem. Początkowo nawet nie mogłam się skoncentrować nad zadaniami. Głowiłam się i głowiłam nad najprostszymi obliczeniami, a kiedy wpadłam już na jakiś pomysł, okazywał się jednak nie najlepszy. Stwierdzam więc oficjalnie, że OPERON przegiął. Porąbało kakało. Choć, na pewno znajdą się i tacy, którzy dojdą do wniosku, że pisali najbanalniejszą maturkę ze wszystkich, które przeglądali. No nie wiem. Ostatnio na korkach tak pięknie rozwiązałam właściwą z zeszłego, czy jeszcze poprzedniego roku, a teraz co?! Porażka. Znowu będę musiała świecić oczami przed Panem Korepetytorem i tłumaczyć, dlaczego popełniłam tak kardynalne błędy i dlaczego nie rozwiązałam kilku tak banalnych zadań- bo jak mniemam, kiedy on mi wytłumaczy okażą się debilsko łatwe. Cóż, takie życie. Mimo wszystko jestem z siebie dumna, że wczoraj na polskim nie nazwałam Izuni Łęckiej dziwką, co - jak się okazało - gro osób uczyniło. Jutro angielski. W sumie, wróciłam do domu z myślą, że lajcik, nie powtarzam, nic nie patrze, nie mące sobie w głowie, bo się zacznę stresować. Haha. Przed chwilą właśnie odłożyłam Repetytorium, po wcześniejszym dokładnym przeanalizowaniu sposobów pisania dłuższych form wypowiedzi. Może jeszcze czasy sobie powtórzę? Się zobaczy.
W ogóle, mam jakiś dziwny dzień. Po próbnej wybrałyśmy się grupką znajomych na pizzę i piwo. Pogadałyśmy, pośmiałyśmy się, pierwszy raz w życiu wypiłam cały kufel piwa. Nie wiem, czy mam być z tego powodu dumna, czy nie. Śmiałam się, że mam słabą głowę i za chwilę padnę jak pies Pluto. Na co usłyszałam odpowiedź, że za mało piję i trzeba to zmienić. W sumie, już z D planujemy wypad do Krakowa na któryś weekend do znajomych i po prostu totalny relaks, dobra zabawa, i mam nadzieję, że nie skończy się na spaniu w kabinie prysznicowej. O ile się skończy. O ile w ogóle się zacznie. Najpierw czeka mnie rozmowa z rodzicami, a przynajmniej z mamą. Choć i tak czuję się na straconej pozycji. Wiem, że jakich argumentów bym nie użyła, wg. Szanownych Rodziców, jestem dzieciuchem, którego trzeba ciągle mieć pod kontrolą, który nie może mieć własnego życia, a jedyne co ma robić, to siedzieć i się uczyć. Niezbyt to piękna perspektywa, ale jakże prawdziwa. Fakt faktem, chcę się dostać na medycynę. Fakt faktem, mam świadomość na ile procent powinnam zdać matury z biologii i chemii. Mimo wszystko, chciałabym pojechać na ten weekend. Poznać zupełnie nowych ludzi. Odciąć się. Po prostu na chwilę odetchnąć. Nie wiem jak to wyjdzie.
Poza tym moje girlsy namawiały mnie na pójście na imprezę. Haha. Bardzo zabawne. Ze złą osobą rozmawiały, bo decyzję, o tym co będę robić podejmują moi Rodzice, a w szczególności Mama. Pierdolić to  - wybaczcie określenie - że praktycznie jestem dorosła i to, że jak dobrze pójdzie za niecały rok pójdę na studia, wyfrunę z gniazdka, i Arrivederczi. Ich wpływ na mnie znacznie się ograniczy. Dobra, to oni zapewne będą mnie po części utrzymywać. Mimo wszystko, czuję się przez nich ograniczana. Boli mnie to, że nie mogę sobie tak z nimi pogadać na luzie, a ich udawanie "zarąbistych Rodziców" kończy się na pewnym etapie. Oni nawet nie próbują zrozumieć, że też czasem mam potrzebę wyjść gdzieś, na jakąś imprezę, spędzić czas z przyjaciółmi, po prostu, dobrze się bawić. Oni mi nie ufają. I to chyba najbardziej boli ze wszystkiego. . .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz