piątek, 16 listopada 2012

Na pożegnanie tygodnia.

'Z cho­robą jest tak jak ze śmier­cią. Jest fak­tem. Nie jest żadną karą.'

Weekend. Dzięki Bogu! Zjeść, spać i jutro czeka troszkę pracy. W sumie, nie byłam dzisiaj nawet zmęczona, jak to zwykłam po całym tygodniu. A tu! Normalnie rozwiązałam maturkę z matmy na korkach i nawet nie myliłam się w obliczeniach typu 3+2=! Byłam pełna podziwu, a nawet zrobiłam kilka zadań w sposób - według Pana Korepetytora - zadziwiający. Tzn. kompletnie inaczej niżby to wszyscy robili. W sumie, wynik ten sam. Ilość obliczeń ta sama, tylko estetyczniej moje wypocinki wyglądały. No więc za dziś dumna jestem z siebie. Choć sprawdzian z bio nie wiem jak napisałam. Nie wiedzieć czemu, tak sobie totalnie na luzie pisałam, że zadania rozwiązywałam w tępię ślimaka i na dziesięć minut przed końcem, kiedy ktoś wykrzyknął, że zostało właśnie tyle czasu, z przerażeniem stwierdziłam, że nie zrobiłam połowy zadań. Szybka rozgrzewka mózgu i wewnętrzne krzyki "no mózgu, mózgu, mózgu! Skup się, umiesz to, umiesz, to czemu nie piszesz?!" Tia... się okaże. I stwierdzam, że pupa, bo Durknięte Ferdy (czyt. Ferdydurke) przerobiliśmy w przeciągu dwóch lekcji, a ja przez dwa tygodnie nie mogłam przebrnąć. Właściwie, ciekawiło mnie i nawet spoko się czytało. Ale to było na zasadzie, a jutro trochę poczytam, albo wieczorem, albo później. No i tak przyszło omawianie lekturki. Pocieszeniem okazał się brak kartkówki. Ech, nic, idę przekąsić wafla ryżowego i zmykam w objęcia Morfeusza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz