'Płomień gniewu opada, powoli przygasa. Rany się goją. Kiedy jednak pozwalasz, żeby tak się stało, umiera też część twojej duszy.'
Pochłonięta myślami o niczym, zapatrzona w widma przeszłości, beznamiętnie wklepująca kolejne litery na klawiaturze. Nie myślę o niczym. Nieprawdopodobne, nawet myślenie o niczym jest myśleniem - nie da się tak po prostu wyłączyć umysłu (pomijając natomiast sprawę medytacji, która swoją drogą, jest całkiem dobrym sposobem na wyciszenie). Powinnam iść. Jutro kolejny dzień potwornego maratonu, którego uczestniczką jestem prawie od dwóch lat. Czekam z utęsknieniem na wakacje. Marzę, żeby usiąść w ogrodzie, a moją twarz oblewałaby fala promieni słonecznych, dodatkowo muskałby lekki chłodny wiaterek. Po prostu, marzę o odpoczynku. Chwili wytchnienia. Wiem, że teraz jestem doszczętnie pochłonięta szkołą, nauką, tym całym wariactwem. Wiem również, że po skończeniu liceum czeka mnie kolejna próba, której jednak chcę się podjąć. Chciałabym wyjechać gdzieś w czasie wakacji. Mam świadomość, że zostając w domu praktycznie w ogólne nie wypocznę. Nie chcę natomiast poruszać tego tematu, bo wiem, że rodzice w życiu mnie nigdzie nie puszczą. No, chyba, że jakimś cudem -jeśli A pozostanie w lipcu w Łodzi- pojadę do środkowej Polski. Jakaś forma wypoczynku pewnie i by to była. Może nawet A wybrałaby się ze mną do Poznania? Cudowna perspektywa, lecz czy prawdopodobna? W sumie, nie mam niczego do stracenia.
Tak się zastanawiam, z iloma osobami z ówczesnej klasy będę później utrzymywać kontakt. Jak nie lubię swojej nauczycielki od Podstaw Przedsiębiorczości, tak raz powiedziała coś naprawdę mądrego, a mianowicie: żeby nie próbować po prostu przeżyć tych trzech lat, wrzucić ich do worka i zapomnieć, bo mimo wszystko to są aż trzy lata naszego życia z TYMI ludźmi, nie próbujmy więc tego zapomnieć. Coś w tym charakterze, ale miała na myśli fakt, żebyśmy nie bagatelizowali tego, że jesteśmy teraz w jednej klasie i spędzamy razem 3/4 czasu. Myślę, że to prawda. Ale z drugiej strony, komu by się później chciało utrzymywać te kontakty? Niestety, nad znajomościami, czy też przyjaźniami należy pracować, bo bez pracy żadna, choćby najbardziej zażyła przyjaźń nie przetrwa. Spotkanie z późniejszą rzeczywistością jest brutalne i uświadamia nam, jak to wspaniale byłoby mieć obiektywnego obserwatora, który zawsze odbierze telefon, porozmawia i doradzi. Jak dobrze byłoby po prostu wiedzieć, że tam na świecie jest ktoś, komu na nas zależy. Naturalnie, mamy rodziców, rodzeństwo, ogólnie- rodzinę. Mimo to - osobiście- chciałabym mieć Taką Osobę. Wątpię jednak czy z ówczesnych znajomości wszystkie przetrwają. Jeśli będę utrzymywać kontakt z jedną czy dwoma osobami, to się zdziwię. I nie chodzi tu o mnie, i jakieś zapędy aspołeczne, a co najwyżej wyczuwalną niechęć wobec mojej osoby ze strony innych. Właśnie, wyczuwalną. Ostatnio tak zorientowałam się, że D i K jakoś mnie unikają. M, jest jaka jest i tego nie zmienię, ciągle mnie wkurza, ale cóż, próby zmiany nie wypaliły. Natomiast trochę martwię się o moje kontakty z D. Choć, możliwe, że moje obawy są niesłuszne. W końcu, nikt jej nie zmusza do rozmowy ze mną na każdym kroku. Z drugiej natomiast strony mam takie nieodparte uczucie, jakby się popsuło. Jakbyśmy nie miały kompletnie o czym rozmawiać. Próbują się ciągle przełamać, ale jakoś nie potrafię. To samo w stosunku do K. W naszej grupce to ja jestem tą "dobrą, inteligentną, racjonalnie myślącą, tą, która zawsze pocieszy, doradzi". Ja to nazywam "Plaster". Tak, jestem Plastrem. Plastrem na każde bóle, rozterki, problemy, Plastrem zaklejającym dziury w życiu. Ale wiecie co? Wcale mi to jakoś nie przeszkadza. Czego się natomiast najbardziej obawiam? Że moje - teraz to tak nazywam, a co później?- przyjaźnie nie przetrwają próby czasu. Że już na pierwszym zakręcie cienka skorupka naszych znajomości pęknie, a my podążymy w dwie różne strony, pozbawieni prawdopodobieństwa ponownego spotkania. Smutne, lecz prawdziwe.
Certaine manière il sera - must!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz