wtorek, 15 lipca 2014

spiders web.


'Trze­ba zaw­sze pa­miętać o pas­ji: bez pas­ji nie ma sztu­ki; sztu­ki nie ma bez ry­zyka. [...] W sztu­ce nie ma spo­koju. Ja­ko ar­tysta pan spo­koju nie zaz­na nig­dy, a wyrzec się świętej sztu­ki dla pow­szechne­go spo­koju jest zbrodnią. '

Bardzo długo nosiłam się z zamiarem napisania choćby kilku słów, pokazania jaka to jestem silna, jak bardzo mam na wszystko "wyrąbane", jak spłynęły po mnie ostatnie wydarzenia jak po kaczce. Cóż, ostatni wpis był co nieco depresyjny. Sama czytając go wielokrotnie i za każdym razem odnajdując w każdej literze kolejne pokłady żalu, miałam wrażenie, że słowem nasuwającym się od razu jest "dno". Samo samiutkie ciemne dno. Moje życie w tym momencie, moja sytuacja, jeden wielki syf. Kiła i mogiła. Ale ciężko mi zaprzeczyć gdy ktoś twierdzi, że jestem silna. Bo jestem. Bo dałam radę na tyle na ile dałam z okropną masakrą, jaka mnie dopadła. Popełniłam wiele błędów, wielu sytuacji w tym momencie wolałabym uniknąć, dla własnego zdrowia, którego troszku też się napsuło przez ten rok. Nasuwa się pewnie stwierdzenie, skoro piszę ten wpis, prawdopodobnie dostałam się gdzieś na farmację. Otóż, nic bardziej mylnego. Piszę raczej ten układ kilkudziesięciu zdań, tworzących niejako logiczną całość, bo mam przed sobą podróż do Stolicy, w celu zawiezienia dokumentów, na kierunek, którego nie chcę studiować, który stał się planem bardzo awaryjnym, a który na chwilę obecną jest wszystkim co mam. Tak bardzo smutne i tak bardzo prawdziwe. Wiecie, rozpoczynając powtarzanie do poprawki matury nie mogłam się w tym odnaleźć, w końcu, trafiłam na korepetycje z biologii do niesamowitej nauczycielki, która uświadomiła mi dlaczego kocham tę dziedzinę. Pokazała różne aspekty, nie tylko te sztywne ramy, które są nam przekazywane przez "typowych nauczycieli biologii" (nie generalizuję tu, bo wiem, że znajdują się jeszcze osoby potrafiące nauczyć i zachęcić ucznia, tak więc, nie określam wszystkich co do joty, jakby coś ktoś). Cisnęła, pokazała mi, że potrafię i początkowo było mi tak cudownie, błogo, uczyłam się z pasją, robiłam zadania, poświęcałam się temu bez reszty. Znalazłam złoty środek. Znalazłam siebie. Później poznałam pana P. Początkowo nie dawałam za wygraną, na pierwszym miejscu mojego życia była nauka, przygotowanie i przez myśl mi miłości nie przeszły. No dobrze, może przeszły w pewnym momencie. I to był moment kluczowy, kiedy lekko przystopowałam, więcej czasu spędzałam w lokalach, zajadając się przysmakami różnej maści, smakując trunki z całego świata i napawając się Jego towarzystwem. Jeżdżąc po nocy, czasem bez celu, słuchając Michaela Jacksona, podziwiając migoczące w oddali światła i dyskutując zawzięcie na kolejny niezwykle istotny, bądź też bardzo błahy temat. Smakując sushi i czując, że jest to coś tylko naszego, co nas spaja. Spacerując po pobliskich łąkach, chowając się za drzewami i bawiąc jak dzieci w podstawówce. Gdy spędzasz z kimś tak wiele czasu, osoba ta staje Ci się bardzo bliska, czujesz, że zaczynasz mieć względem niej coraz poważniejsze plany, że chciałbyś te plany urzeczywistnić. Nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa jak przez tych kilka miesięcy. Później odwiedziła mnie stara dobra przyjaciółka - samotność. I już została. Tak się zadomowiła, że tylko czasem na chwilę wychodzi, pod pretekstem spaceru czy zakupu nowej sukienki. Smutek, żal, gorycz. Motywy przewodnie mojego urlopu bezpłatnego, który trwał bagatela dwa miesiące. Otrzeźwienie i jeszcze większe zmotywowanie na cel, i ta potworna bezsilność, kiedy nie raz nie potrafiłam uczyć się całymi dniami na pełnych obrotach, bo pod wieczór głowa mi pękała. Chęć spełnienia marzenia, cel, który nie majaczył już w oddali, lecz był na wyciągnięcie ręki i krzyczał "nie bój się i sięgnij po mnie wreszcie!" Powrót do rzeczywistości. Monotonia, rutyna, dzień jak co dzień - motywy przewodnie ostatnich dwóch miesięcy. Pan P, czasami przypominający sobie o mnie, ale na zasadzie :bardzo mi na tobie zależy, dlatego chciałbym pielęgnować tą przyjaźń. I poczucie bycia "planem awaryjnym". I potworny żal. A mimo to tląca się gdzieś pod tą grubą skórą nadzieja. Mała iskierka, która dogasnąć nie chce. Nadzieja na nowe jutro.
Jestem w tym momencie już bardziej przed niż za, zrobiłam mały nieśmiały kroczek do przodu, a nie jeden w przód, a dwa do tyłu jak dotychczas. Jeszcze nie przeskoczyłam wielkiej przepaści, ale kto wie.
Czekam na farmację. Ze stoickim spokojem śledzę kolejne listy. Głowa pełna myśli, aż w niej huczy i mam wrażenie, że zaraz uszami wyjdą, i zaczną się rozlewać na boki. Hmm. Ale przepełnia mnie pewność. Życie pokaże.
Obiecałam podsumowanie roku jakoś w czerwcu. Jest środek lipca, a mój rok właśnie został bardzo sprawnie podsumowany w tych kilku słowach, zmierzamy ku mecie i fajerwerkom na końcu.
Pozdrawiam wszystkich i szczerze, z całego serca gratuluje tym, którzy dostali się na wymarzone kierunki. Odwaliliście kawał dobrej roboty, możecie być z siebie dumni!


4 komentarze:

  1. Kochana, będzie dobrze :) świat medycyny jest Ci pisany, nawet jeśli z punktu widzenia farmacji. Trzeba teraz tylko się uśmiechnąć i w pełni korzystać z wakacji póki jeszcze jest czas bo później to już tylko wpadniesz w wir nauki :) choć tego wiru Ci życzę, ale nie złośliwie. Tylko po prostu chciałabym żebyś mogła już studiować :) wszystkiego dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, życzenia bardzo trafione, sama sobie tego życzę ;) Co do wakacji, moje zaczną się we wrześniu i nim zdążę je odczuć, skończą się :p cóż, uroki pracy;) Uśmiecham się non stop, może ciężko w to uwierzyć, albo tak na prawdę wszystko to było jedną maskaradą, ale pozbierałam się w trymiga i lecę dalej:D

      Usuń
  2. Masz zadziwiającą zdolność opisywania uczuć, które właśnie czuję. I powiem Ci jedno: wymarzony kierunek to nie wszystko. Bo choć mnie się udało i bardzo się z tego cieszę, to znów za nogi łapie mnie jakaś melancholia, a do drzwi coraz częściej puka nasza stara przyjaciółka. Wmawianie sobie raz po raz 'przecież powinnaś skakać pod sufit ze szczęścia' też jakoś nie pomaga. Mam nadzieję, że to chwilowe i jakoś małymi kroczkami pokonasz tę przepaść. Trzymaj się. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahaha, ja skakałam pod sufit widząc wyniki na moim "bardzo awaryjnym kierunku", kiedy grzecznie mnie poprosili o przywiezienie dokumentów, co było równoznaczne z dostaniem się^^ Ale to raczej była kwestia myślenia - wreszcie COKOLWIEK się udało, już nie jest zajebiście do chrzanu, ale tylko do chrzanu, a to znaczna poprawa ;) Dziękuje Mentalna Siostro, za Twoją obecność przez cały ten czas, odbierałam telepatycznie pozytywne fluidy i wsparcie, życzę Ci, żeby stara przyjaciółka odwiedzała Cię jak najrzadziej ;) w sumie życzę to nam obu:)

      Usuń