środa, 29 maja 2013

the dreamer.



„Nie wolno się bać. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawię mu czoło. Niechaj przejdzie po mnie i przeze mnie. A kiedy przejdzie, obrócę oko swej jaźni na jego drogę. Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. Jestem tylko ja."


 
      Dobra, dziś dzień 4, dopiero, albo już. Uch, i tak szybciutko minęły mi te dni. Choć szczerze, niezwykle entuzjastycznie podeszłam do tych 30 dni na zmianę i przede mną kolejnych 26. Nic tylko się cieszyć. W sumie, jakieś efekty już są. W zupełnie inny sposób podchodzę do niektórych spraw. Lista Stu Celów pięknie nabazgrolona w zielonym notatniku, by co i raz gdy na nią spojrzę wywoływać promienny uśmiech. A dzisiejsze zadanie nieco mnie zdziwiło. Nie wiem czego się spodziewałam, może, że będzie to raczej na zasadzie jakiejś zabawy, lecz z drugiej strony, po co podejmować wyzwanie tego rodzaju, jeśli nie bierze się tego na poważnie? Tak więc, pięknie wykonałam czwarte polecenie. Nawet użyłam do tego celu kolorowych zakreślaczy, kupionych z zupełnie innym zamysłem na początku tego roku szkolnego. I tak powstała niewielka lista jedenastu celów/marzeń, których czas realizacji również określić musiałam. Znalazły się na niej m.in:

 1 i 2 - studia (of course, the most important;)) -> czas realizacji wydłużyłam nawet do roku, bo cóż, nie ma co się oszukiwać, nie mam pojęcia jak się sprawy potoczą
 5 - nauczyć się włoskiego -> hmmm, szczerze, kiedy wybierałam ten podpunkt nie sądziłam, że w konsekwencji postawię sobie bardzo ambitny cel, a mianowicie - opanowanie na poziomie komunikatywnym w ciągu roku...
 16 - pływanie -> chęć "naumienia się" synchronizacji ruchów rąk i nóg w wodzie siedzi we mnie od roku, a, że niewiele w tym kierunku zrobiłam, teraz będę bardziej zmobilizowana i nie ma odpuść - 1 do 2 miesięcy i muszę choć podstawy podstaw opanować.
 40 - znaleźć pracę na wakacje -> tu się zaczyna robić ciekawie, ale czas realizacji to jakiś max miesiąc
 70 - zwlec codziennie rano pupę z łóżka i biegać -> najlepiej od zaraz!
 72 - nauczyć się gotować -> haha, najzabawniejsza część tego celu to czerpanie większej przyjemności z tego, czego mi nigdy nie brakowało, ale jakiś taki strach jednak jest, także, trzeba go przełamać - najlepiej od zaraz również.
 To większa część ze skróconej listy. Reszta odnosi się do życia rodzinnego, towarzyskiego etc etc etc.

 Tak abstrahując od tematu i oddalając się od niego o ładny kawałeczek, Tb wciąż się nie odzywa. Ech, dziwna sytuacja się nam zrodziła. Nie podejrzewałam nawet, że będzie się tak zachowywał. Po naszych wieeeelogodzinnych rozmowach miałam nieodparte wrażenie, że pomimo wszystko, pomimo jego opowieści niesamowitych treści, gdzie zwykłam zbierać szczękę z podłogi słuchając, on ma w sobie serio porządnego, fajnego faceta. Chciałam za wszelką cenę i jemu to pokazać,ale wyszło jak wyszło. Tydzień bez choćby minuty rozmowy, pięć dni bez choćby smsa. I tak, nienawidzę siebie, że wiem dokładnie ile czasu minęło, i praktycznie znam dokładną godzinę, o której przeczytałam ostatnią wiadomość. Ale cóż. Najwidoczniej faktycznie nie jest mnie wart. Choć powoli zaczyna mi doskwierać ten rodzaj tęsknoty, którego nie cierpię i, który tak bardzo lubi powracać ze zdwojoną siłą, gdy myślę, że ją pokonałam na dobre. Nawet nie tęsknie za nim, a prędzej za bliskością, poczuciem bezpieczeństwa, rozmowami, tym, że potrafiłam mieć denny dzień, a po zamienieniu kilku słów, humor i nastawienie robiły zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Mimo wszystko, ciekawi mnie rozwój sytuacji, czy się odezwie, czy w ten niesamowicie dojrzały sposób ma zamiar zakończyć nasz związek. Ponoć na długi weekend ma wrócić do domu, choć kiedy rozmawiałam z nim o tym ( kiedy to było w ogóle, to ja nie wiem) niezbyt mu to odpowiadało, bo cytując "nie opłacałoby mu się". Biedaczek. A ja jakoś mogłabym jechać od tak po prostu do niego ponad pięćset kilometrów na drugi koniec Polski, bo on miał takie widzi mi się. Nie doszło to do skutku, lecz w swej niezwykłej naiwności, miałam taki zamiar. Ech, stwierdzam, że niekiedy moja infantylność przekracza wszelkie granice. Podniosłam już głowę go góry i trzyma ją ciągle tak samo. Uśmiech namalowałam niezmywalną farbą, która zwie się "rzeczywista radość z życia". Próbuję dążyć do bycia lepszym człowiekiem. Próbuję zapomnieć o Nim. O wspólnie spędzonych chwilach. Albo przynajmniej nauczyć się wspominać je z uśmiechem i bez większych emocji. Próbuję, a ponoć próba to już coś. Łatwo nie jest, przyznam szczerze, jest cholernie ciężko. Cholernie ciężko obudzić się z tego dziwnego marazmu, w którym trwałam od kilku miesięcy i wrócić znowu do żywych. Cholernie ciężko mobilizować się do działania i mówić sobie za każdym razem, kiedy łapie mnie leń "właśnie dlatego to zrobisz, bo ci się tak strasznie nie chce". A najciężej chyba nie myśleć w każdej sekundzie swojego życia właśnie o Nim, do czego zdążyłam już przyzwyczaić swój maleńki mózguś. Jakiż to paradoks jest, że mimo wszystko, mimo tej sytuacji, mimo tego, że widziałam, że to ja jestem osobą, której bardziej zależy, trwałam w tym i teraz nie jest łatwo ot tak z dnia na dzień zapomnieć. Mam jednak nadzieję. Tą niesłabnącą, przewijającą się w moim życiu na każdym etapie nadzieję. I tak na dobranoc już, dziś mega wycisk sobie zagwarantowałam - własny program treningowy ułożony i ziarnko motywacyjne w głowie zasiane, tylko czekać na plony.


   

1 komentarz:

  1. Trzeba walczyć ze strachemm !!
    Zapraszam do siebie http://mrrbigger.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń